Gdy jest ładna pogoda - w miarę ciepło i nie pada - wstaje skoro świt.
Nie czeka nawet na śniadanie, za które w noclegowni starcza chleb i parówkowa. Jedna puszka,dwie, trzy.
- Jeśli ktoś chce pracować, będzie pracować - mówi. Siódma puszka, dziewiąta.
Z brudnych ulic warszawskiej Pragi idzie ku torom.
Torowiska to puszkowe eldorado.
Jedenasta, dwunasta, piętnasta.
- Ludzie wyrzucają z pociągów, ja zbieram.
Taki ekolog ze mnie - podśmiewa się.
Mija godzina.Puszek jest ponad trzydzieści.
Mijają dwie.
Za barkiem szybkiej obsługi, przy śmietniku, przy sklepie.
Czterdzieści jeden puszek, czterdzieści sześć.
Godzina dziewiąta.
- No i mamy kilogram.
Wiesz,ile wchodzi na kilogram ? Prawie pięćdziesiąt.
To całe pięć złotych.Będzie na znaczek.Połowę znaczka właściwie.
Bezdomny Mikołaj od kilku lat wysyła paczki potrzebującym : ubrania, żywność.
To,co uda się zebrać,lub to, co przekażą mu dobrzy ludzie.
Niesmowityś Pan jest
Po raz pierwszy umawiam się z Mikołajem tuż obok Dworca Wschodniego. Spóźniam się pięć czy dziesięć minut.
On, mimo wczesnej pory, jest już na miejscu.
- Harcerz się nie spóźnia - lekko mnie beszta.
- Nie byłaś w harcerstwie ?
A szkoda. Ja jestem już pięćdziesiąt lat.Niezależny Ruch Harcerski "Orlęta".
Znasz ?
Szkoda,szkoda.
Harcerstwo uczy odpowiedzialności i punktualności.
- Mikołaj, jest jeszcze jakiś bezdomny harcerz w Polsce ?
- O,pewnie jest wielu.
Ale większość zapomniała, że są harcerzami.
- Zjesz śniadanie ? - pytam.
- Nie,jadłem już w domu,no wiesz,w noclegowni.
Gdy proponuję herbatę w przydworcowym barku - baraku, zgadza się niechętnie.
Z oporami siada na plastikowym krześle, wciąż niepewnie zerka na stojącą za ladą ekspedientkę.
Rozkręca się, gdy po chwili rozmowy kobieta nie wytrzymuje i przerywa :
- Jejku, niesamowityś pan jest.
Przyjdź pan tu po niedzieli,też tym bidakom coś przyniosę.
"Jego" rodziny pochodzą z całej Polski.
Na ponad setce odcinków z poczty nazwiska,daty,adresy.
Południe,centrum,wschód,Pomorze.
Z odcinkami Mikołaj się nie rozstaje.
Kiedy je przegląda,wie,kim kto jest i dlaczego zgłosił się po pomoc.
- Zobacz,tu jest niepełnosprawne dziecko,a tu chory ojciec.
Ci mają dziesięcioro dzieci i oboje są na rencie.
A tu umarła matka - opowiada o ludziach, których nigdy nie widział.
- A skąd ty, Mikołaj, ich wszystkich wynajdujesz ?
- Albo mało biedy w świecie ?
O tu,w gazecie, znajduję ogłoszenia - prośby.
Czasem na kogoś trafiam. Przypadkiem się słyszy to czy tamto.
Biedy jest dużo.
Jak się chce, to się ją znajdzie.
Jak Mikołaj ma naprawdę na imię ?
Mało osób to wie.Może i on sam też zapomniał ? Może chce zapomnieć ?
Bo przeszłości - kiedyś ktoś oszukał,
ktoś skrzywdził,
źle potraktował,
wspominać się nie chce.
Lepiej żyć dniem dzisiejszym.
Nawet jeśli nowy życiowy adres to noclegownia dla bezdomnych.
- Wiesz,nieważne,gdzie się mieszka.
I w noclegowni można być człowiekiem
A może nawet trudniej być człowiekiem w wielkim domu z basenem
- zastanawia się.
- Pamiętasz przypowieść o wielbłądzie i uchu igielnym ?
Człowiek to jest taki, co potrafi drugiemu pomóc.
A tu właśnie mieszkam - pokazuje murowany barak,
tuż obok głównego budynku noclegowni.
- To właśnie mój dom.
Na niewielkiej przestrzeni leżą ubrania,książki.
To wszystko, co potem,z wielką pieczołowitością,
Mikołaj wkłada do paczek i wysyła.
Kiedy Mikołaj poznał Marka Jaromskiego z warszawskiego Radia Józef, o swojej akcji powiedział na antenie.
Od dwóch lat regularnie odwiedza studio.
Prosi o pomoc,opowiada o swoich podopiecznych.
- Słuchacze już mnie znają. Czasem ktoś zaczepi na ulicy :
"O,ja pana po głosie poznałam".Czasem powiedzą coś miłego.
No i wielu mówi, że pomogą. Zwykle to słomiany zapał - opowiada Mikołaj.
Ale nie zawsze.
O Mikołaju,właśnie z radia, usłyszał Robert, biznesmen z Ciechanowa.
Zadzwonił raz, drugi.Zadeklarował pomoc. No i został.
Teraz też pomaga w koordynowaniu pomocy.
Bierze udział w audycjach Jaromskiego, czasem jeździ do potrzebujących rodzin. Zbiera adresy, no i chętnych do pomocy.
- Wiesz, chodzi o to, żeby rodzina dostawała to, czego potrzebuje, a nie same skarpetki czy trzydzieści kilo fasoli - tłumaczy Mikołaj. - Pan Robert to dobry człowiek. I potrafi wszystko dobrze pozałatwiać.
- Mikołaj i Robert to taki trochę niecodzienny tandem - razem robią wiele, choć po swojemu, uzupełniają się.
No i są skuteczni - opowiada Marek Jaromski.
- Dzięki ich współpracy wielu ludzi otrzymało konkretną pomoc.
- Gdyby nie Mikołaj, nic by z tego nie było.
On był spiritus movens całego przedsięwzięcia - mówi biznesmen.
- A swoją drogą przykład Mikołaja świadczy, że nie trzeba mieć wielkich pieniędzy, żeby pomagać.
Czasem do "Józefa" dzwoni telefon.
Ktoś chce wysłać pieniądze, byle szybko i na konto, bo nie ma czasu na chodzenie po pocztach.
A konta nie ma i nie będzie, bo to inicjatywa społeczna. Bez formalności. Telefon się rozłącza.
Albo mówią, że przyślą paczkę tej i tej rodzinie, a potem milkną.
- Cóż, trzeba robić dalej swoje - mówią zgodnie biznesmen z bezdomnym.
I odbierają kolejny telefon.
Warszawscy bezdomni mają swoją gazetę.
Piszą o ludzkich dramatach, słabościach, bólu i wyborach. Czasem i tych złych. Jak choćby o tej dziewczynie, co ma czworo dzieci, sprawę karną i dwadzieścia jeden lat.
I wszystkie dzieci po ośrodkach porozdawała.
A sama - to tu, to tam.
- I nijak nie można jej pomóc, jak sobie sama nie pomoże.
Żal mi jej - mówi Mikołaj.
"Bezdomni nie lubią noclegowni.
Przebywają tam najczęściej tylko w zimie." - czytam w "Homo Miserusie".
- Mikołaj, chciałbyś mieć prawdziwy dom ?
- Kto by nie chciał.Ale wiesz, tu mi dobrze.Nie ściany są najważniejsze.
Zresztą przyjaciel proponował mi gościnę u siebie.
Ale co ja będę komuś przeszkadzał.
A poza tym, to było daleko od Warszawy.Do pracy miałbym za daleko.
"Homo Miserusa" redagują i ci,co mieszkają "na noclegowni",i ci spoza.
Gazeta działa od ponad roku, ukazało się siedem numerów.
Do niedawna nie miała nawet własnego lokum.
- Co ja chciałbym tam jeszcze napisać ?
Och, wiele rzeczy - zastanawia się Mikołaj.
- Na przykład,żeby bezdomni w końcu przestali pić, a wzięli się za robotę.
Wiesz, nigdy nie dawaj bezdomnym pieniędzy.
Bo większość pójdzie i kupi nalewkę.
To ich jedyny życiowy cel: dostać pięć złotych, kupić nalewkę i się upić.
Gdy dajesz im pieniądze, to tak jakbyś sam im nalewki kupował.
Kiedyś Mikołaj znalazł butelkę po winie.
Taką, co ją do skupu oddać można i pięćdziesiąt groszy za nią płacą.
Patrzy, a w środku siedzi mysz. Weszła przodem, a wyjść już nie umiała.
- Widzisz, tak samo jest z człowiekiem i piciem - mówi Mikołaj.
- Zacząć pić łatwo, gorzej wyjść z tego świństwa.
Ja butelkę po prostu rozbiłem i mysz się uratowała.
Ale człowiek to nie mysz.
- Mikołaj to przypadek zupełnie wyjątkowy - mówi Konrad, zawód wykonywany - handlowiec, wyuczony zawód i pasja - resocjalizator, współtwórca "Homo Miserusa".
- On mnie uczy życia, obcowania z bezdomnymi i prawdy o nich.
Bardzo chciałbym pracować kiedyś na "pierwszej linii", bezpośrednio z bezdomnymi, a na razie mam dobrego nauczyciela.
A gazeta to taka "druga linia".
Niedawno otrzymaliśmy stałe lokum :
redakcja będzie się mieścić w salce noclegowni.
W końcu koniec naszej tułaczki.
- Trzeba będzie rozpiskę zrobić i dyżury redakcyjne wyznaczyć
- snuje plany Mikołaj.
- A nad drzwiami napis się duży zrobi : "Homo Miserus".
I nie będzie tu można po prostu przesiadywać na kawie i się obijać.
Redakcja to redakcja.
Do Wojcieszek, dwadzieścia kilometrów od Sieradza, trafić trudno.
Gdy Robert jechał tam po raz pierwszy, GPS głosem Hołowczyca powiedział mu : "Już jesteś na miejscu".
- A to było szczere pole - opowiada Robert.
- A ja jadę jak popadnie - pociągiem,autobusem, trochę pieszo.
Czasem ktoś podwiezie - mówi Mikołaj.
- Poznałem rodziny z Wojcieszek, gdy pracowałem nieopodal w schronisku dla zwierząt. Bieda tam aż piszczy, ale ludzie dobrzy.Paczki paczkami, ale staram się ich odwiedzać.
Kiedyś był tam w sierpniu.Sławkowie, zaprzyjaźniona rodzina, zaprosili go na pierogi z jagodami.
- Tego dnia nie mogłem przyjść. Przychodzę nazajutrz, a pierogi czekają.Szczerzy ludzie, dobre dzieci.
- Mikołaj, zabrałbyś mnie do Wojcieszek ?
- A pewnie - rzuca bez zbędnych pytań i zastanowienia.
Wyjeżdżamy rano, jest jeszcze ciemno. I mocno pada.
- E, jak dojedziemy, będzie słońce - twierdzi Mikołaj. Droga jest daleka, samochód - obładowany mikołajkowymi pakunkami - aż się ugina.
Za Sieradzem jesteśmy dopiero po południu. Wojcieszki witają nas pięknym słońcem.
- O, to tu - Mikołaj wskazuje na drewnianą chałupinkę z rozwalającym się kominem.
- Tu mieszkają Sławkowie - to ich najpierw poznałem.
U Sławków jest jedenaścioro dzieci.Najstarsze ma 19 lat, najmłodsze półtora roku. Mały Jacuś, na widok brodatego gościa, chowa się w ramionach dwunastoletniej siostry.
- Gdyby nie pan Mikołaj, byłoby u nas kiepsko, bardzo kiepsko - mówi drżącym głosem Stanisław,ojciec rodziny.
- Ja się staram - niewielkie gospodarstwo utrzymuję i prace łapię, jak się da, ale przy takiej gromadzie...
Teraz jeszcze nie mogę ciężko fizycznie pracować, bo kręgosłup wysiada.
Odjeżdżamy. Trzynastoletnia Julita ma łzy w oczach.
Niedaleko Sławków mieszkają Plichtowie. Dzieciaki są radosne i ciekawe przybyszów.Najmłodsza Celestynka z uwagą obserwuje Mikołaja, który od progu coś opowiada, gestykuluje, śpiewa piosenki, takie jeszcze z dzieciństwa.
- No bo wiesz, nie tylko trzeba im dać, ale i coś pokazać - tłumaczy Mikołaj swoje "występy".
- Ja się z nimi bawię, chcę,żeby się śmiały i cieszyły.
Nawet obrazek bł. Frelichowskiego, harcerza przecież, im przywiozłem.
Niech poznają świat.
Gdy wracamy, jest noc.
- Mikołaj, zakładaj kurtkę, zimno.
- Wiesz, zostawiłem w Wojcieszkach. Na pewno im się przyda